Epidemia COVID 19 to kryzys strachu, zdrowia, ekonomii… i kryzys wspólnoty. Ze strachem daliśmy sobie radę jak zawsze – oswoiliśmy go w sobie, mając poczucie codziennej gry w rosyjską ruletkę. Niektórzy stosują wyparcie, niektórzy wisielczy humor, niektórzy złość i agresję, a część z nas próbuje racjonalności, która w konfrontacji z rzeczywistością bardziej przypomina sen wariata. Pieniądz i praca tańczy kontredansa z polityką, jednocześnie załatwiając interesy na lewo bez oglądania się na „państwo bezprawia”. Medycyna robi swoje – mamy szczepionkę, ćwiczymy procedury, budżet państwa łatamy prywatnymi pieniędzmi, opłacając prywatne lecznictwo, wymierają najsłabsi…
Świat stanął w chaosie, w którym do miłoszowego „pomieszania dobrego i złego” dokładamy się wszyscy. Wspólnota do tej pory podzielona na zacementowane wrogie walczące plemiona, zaczyna próchnieć i zwyczajnie się rozpada. Już nawet złość się wypala i polityczne igrzyska nie są w stanie przykryć epidemicznego pobojowiska. Czujemy smutek po umierających, depresję bezradności, beznadzieję planów, rosnący w nas bunt przeciwko rzeczom, których zdefiniować nie potrafimy… U drzwi stanął społeczny kryzys autorytetów, wspólnoty, tożsamości. Musimy od nowa zbudować katalogi wartości i wizję świta, w jakim żyjemy. Z tej perspektywy polityka to infantylne gry, gdzie naklejki z nazwami partii politycznych zaczynają zwyczajnie irytować. Problemem nie są problemy, ale zanikająca energia społeczna i brak indywidualnych motywacji by je rozwiązywać. Istnienie nielicznych grup którym jeszcze cokolwiek chce się chcieć, tylko wyostrza obraz rozlewającej się apatii i atomizacji społecznej.
Czułem się już tak raz w życiu w latach 1985-88 tuż po stanie wojennym. Powszechne „urządzanie się w dupie”, cynizm, rezygnacja… Wtedy ratunek przyszedł przez Kulturę. „Drugi obieg” literatury, przemyt amatorsko tłumaczonych kaset video, polska fala rocka, kultura studencka, pieśni bardów, kabaretowe zmagania z cenzurą i gra z inteligencją odbiorców, manewry symboliczne od solidarycy po Pomarańczową Alternatywę… Nie potrzebowaliśmy polityki bo niósł nas śmiech, wzruszenie, autentycznie odczuwany patos codzienności…
I teraz też POTRZEBUJEMY KULTURY JAK POWIETRZA! Nie tej pomylonej z tanią rozrywką i propagandą. Nie tej od igrzysk i durnowatych „formatów telewizyjnych”. Kultury szytej na naszą miarę, a więc także często prostej w formie, ale obowiązkowo głębokiej w treści. Potrzebujemy konfrontacji pism świętych kultury i obrazoburczych manifestów czynionych w słowie, muzyce, obrazie, ruchu. W kulturze sensualnej i wirtualnej. Potrzebujemy pomieszania starego i nowego. Potrzebujemy animatorów kultury nie od malowania buziek, ale od malowania znaczeń. Artystów nie „realizujących projekty”, ale znowu: komponujących, piszących poezję, prozę i dramaty, malujących obrazy, tworzących inscenizacje i nadających znaczenie choreografii wychodzącej poza estetykę ruchu. Potrzebujemy Kultury uczącej, dialogicznej, zbuntowanej. Potrzebujemy kultury uniwersalnej, która umie opowiadać o tym, co nas dotknęło. Pozwoli „przyznać, opłakać, zapomnieć” z jednej strony, a z drugiej będzie szczepionką na kolejne nieuniknione kryzysy.
Potrzebujemy też KULTURY LOKALNEJ, która nie ogląda się na „Warszawę” i ”Kraków”, ale przegląda lokalne garaże, kanciapy szkolne, scenki dusznych pubów, mieszkania i pracownie artystów… Przegląda, wyciąga i puszcza w obieg… i wymienia, wymienia, wymienia! Z powiatem zza miedzy, dużymi miastami, Europą, resztą świata. Bo można! Bo sieć, bo glokalność, bo młode pokolenia znające języki i nie mające prowincjonalnych kompleksów. To nie są czasy na oszczędzanie na kulturze. To nie są czasy urządzania czwartego sortu partyjnych „kadr” na „kulturalnych posadkach”. To nie są czasy na zblazowanych i wypalonych instruktorów i dyrektorów placówek traktujących lokalną instytucję kultury jako polityczną trampolinę. To czas inwestowania w kulturę! To czas animatorów kultury pełnych zaangażowania, z charyzmą, poczuciem misji, przychodzących do pracy z wypiekami na twarzy. To czas, aby zacząć ich wynagradzać stosownie do roli, którą muszą spełnić. To czas na kulturalne pospolite ruszenie nauczycieli, liderów i radnych kształtujących świadomie lokalne polityki kultury – wspólnie, bez względu na polityczne rodowody.
Czy dostrzeżemy te wyzwania i zechcemy im sprostać? Nie wiem. Na razie jestem pesymistą. Kultura to wartość autoteliczna i nierozerwalnie związana z Człowiekiem, więc oczywiście poradzi sobie i bez polityki kulturalnej i jej instytucji. Ale z nimi byłoby naprawdę łatwiej wyjść z dołka w który wpadliśmy. Więc chcę zachować trochę nadziei i będę powtarzał do znudzenia:
To czas Koyaanisqatsi. Tylko przez Kulturę jesteśmy w stanie mądrze go przeżyć!