Siedzę pod lasem, udaję że pracuję, udaję że odpoczywam… udaję… Udaję sam przed sobą, bo próbuję nie myśleć, choć nie myśleć się nie da. O ludziach, którzy są i których nie ma, o sprawach, które się dzieją lub które zamarły, o tym, czy więcej w nas z demiurga, czy pionka przestawianego na szachownicy życia przez każdego, kto ma na to ochotę…
Jeśli chodzi o mój „lot wewnętrzny”, to od dawna już nie wiem, czy się wznoszę, czy spadam… a może trwam i czekam, a świat mnie mija ze wszystkich stron…? To akurat dość stary i mało oryginalny dylemat większości ludzi, a do tego zbyt osobisty, by o nim tu pisać.
Ale zastanawia mnie także, jak bardzo straciłem na znaczeniu jako Obywatel, jako Polak. Właśnie rozkręca się festiwal skurwysyństwa: kolejne złodziejskie wały finansowe bez echa, rosnące zastępy świętych krów, którym wolno wszystko – od gwałcenia dzieci po bezkarne trwonienie publicznych/moich pieniędzy, jawne kpiny z pRAWA i sPRAWIEDLIWOŚCI, kolejne próby upodlenia połowy narodu… Trwa licytacja na coraz bardziej ostentacyjną podłość i butę kosztem kobiet, ludzi przedsiębiorczych, społeczników, nauczycieli, lekarzy, prawników… I może miałbym poczucie jakiejś „świętej wojny”, walki o ideały, wartości czy cokolwiek, co nadałoby sens tej grandzie, gdyby nie to, że jestem święcie przekonany, iż to, co się dzieje, to w istocie jedynie prostacka młócka o schedę po emerycie z Żoliborza.
Co to znaczy mieć wpływ w tej sytuacji? Taplać się w tym samym błocie? Grać przy stoliku, przy którym nie obowiązują żadne reguły? „Palić czy budować komitety”? A może emigracja wewnętrzna lub zwyczajnie – zewnętrzna? Budować drugi obieg? Czego? Wiedzy? Refleksji? Musiałby najpierw istnieć pierwszy! I z kim walczyć? Z tą garstką cynicznych cwaniaków, czy z połową mojego narodu, która w imię własnego „urządzania się w dupie” jest gotowa pozwolić im na wszystko? Tu czuję się zupełnie ubezwłasnowolniony. Wrócił do mnie rok 1984. Nie ten orwellowski. Ten polski – środek społecznego gnicia po stanie wojennym.
Jedyny obszar, w którym czuję się jak kreator mojego życia, to kultura, którą się otaczam i którą próbuję otulać ludzi mi bliskich. Muzyka tak bardzo dostępna, a jednocześnie tak osobista. Kody dzieł, którym nawet ich twórcy nie mają prawa nadawać ostatecznego znaczenia, bo to wyłączna prerogatywa odbiorcy. Pola honorowych walk symbolicznych książek, filmów, podcastów… papieru i internetu. Cudowne ustawki znaczeń, wartości i wrażliwości osobistych czy pokoleniowych.
A najciekawsze jest to, że wbrew powtarzanym kłamstwom, nie jest to świat elitarny czy „bańka społeczna” pięknoduchów.
Mam za sobą wiele dni pracy z osobami bezdomnymi, chorymi, z brakami różnych „sprawności” fizycznych czy społecznych… Zawsze w którymś momencie pada to samo słowo – Godność! Od Nich! Bez moich podpowiedzi, sugestii czy zastępników – zwyczajnie i po prostu: GODNOŚĆ! I nie daje jej zasiłek, noclegownia, 500+ czy innych ochłap rzucony przez „Władzę”.
Wracamy do Godności, gdy zaczynamy rozmawiać o pięknie, brzydocie, harmonii czy rozedrganiu świata. I nie o to chodzi, żeby „uczyć kultury”. To znaczy wystawiać się na ukonkretnioną w dziele wrażliwość innego człowieka i dawać sobie prawo do ekspresji naszej osobistej wrażliwości: w słowie, obrazie, ruchu itd.
Zastanawiam się, jak długo jeszcze będzie mi wolno normalnie spotykać się z ludźmi w moich światach kultury? Bo kraj, w którym żyjemy, to państwo już nie tyle przemocy, co gwałtu symbolicznego! Ale tu nie boję się prostackich „ministrów kultury”, sprzedajnych prokuratorów, podsłuchów policji politycznych, „polityków historycznych”… To moja ziemia, którą znam. Dla nich to jedno wielkie pole minowe. I nie zaorają go, tak jak przez pól wieku nie udało się to komunie. Bo gdy tylko spróbują, wylecą w powietrze ze swoim traktorkiem „dobrej zmiany”, na minach wartości, będących poza ich duchowymi kompetencjami.
Demiurg czy pionek? Dalej nie wiem. Nawet jeśli pionek, to przynajmniej sobie pokrzyczę o tym, co ważne. I jak już kiedyś pisałem: nie uciszajcie mnie, gdy mylicie prostotę z prostactwem, szacunek z brakiem stawiania sobie i innym wymagań etycznych czy kulturowych, obiektywizm ze strachem stania po stronie prawdy, która „nie leży pośrodku, tylko leży tam gdzie leży”.