Kilka lat temu zaciągnąłem się do pracy polegającej na zbieraniu materiałów do książki o ludziach, którzy własnym sumptem ratują zabytki na Dolnym Śląsku. Między wieloma historiami znalazłem i taką, w której Człowiek miał plany niebagatelne: chciał wyremontować jeden z pałaców. Niestety życie z nim poigrało i nie mogąc tych planów zrealizować – oszalał. Mimo, że miał na początku zasoby, wspólników, energię i wizję, ugrzązł na mieliźnie przepisów, złej woli, zawiedzionego zaufania i nietrafionych inwestycji. Chodzi teraz od lat i pokazuje, każdemu kto chce słuchać, plany remontu, snuje opowieści o pieniądzach, wsparciu, sponsorach, partnerach o tym co się tam będzie działo gdy dzieło jego życia zostanie zakończone…
Dwa lata temu, ja także miałem plany niebagatelne! Mój „remont” miał dotyczyć mojej pracy i aktywności osobistej. Ale i ze mną życie poigrało. Równo rok temu, siedząc na Islandii, nad kolejnym w moim życiu „okienkiem Johari”, zrozumiałem że niedawne jeszcze plany i marzenia stały się mrzonkami i jeśli się z nimi nie rozstanę, skończę równie smutno jak niedoszły ratownik pałacu spod Jeleniej Góry. I wtedy zadałem sobie pytanie – co on mógł zrobić żeby nie oszaleć, bez wyrzekania się własnych ambicji? Odpowiedź przyszła dość szybko – uciec do przodu! Zbudować swój Pałac, zamiast ciągle oglądać się na ruiny pozostałe po innych ludziach! To była odpowiedź, której udzieliłem także sobie.
Przez ostatni rok, porządkowałem swoje wizje, plany i zasoby. Tworzyłem podstawy do rozwiązań, które mam nadzieję posłużą mi przynajmniej kolejne 12 lat. O niektórych pisałem wcześniej także tutaj.
I wreszcie w tym tygodniu odszedł do historii „Warsztat Teorii i Praktyki Animacyjnej VIGARAT” i formalnie został powołany „VIGARAT” w nowej odsłonie. Czym jest ta nowa/stara firma?
VIGARAT to świadomy wybór narzędzia jakim jest działalność gospodarcza. Ma mi służyć do realizacji misji, której chciałbym się poświęcić przez kolejnych kilkanaście lat pracy zawodowej. Tworzą ją idee społeczne, a mimo to odrzuciłem póki co myśl aby je realizować „na etacie” w jakiejś państwowej/samorządowej instytucji, czy specjalnie powołanej organizacji pozarządowej. Odrzucam także wizje biznesu traktowanego jako „sposobu na maksymalizację zysku”, czy korporacyjnego reżymu procedur. VIGARAT to nie maszynka do zarabiania pieniędzy – z mrzonką mojej osobistej zamożności rozstałem się już dawno! To najprostsze z rozwiązań jakie znalazłem aby robić to co mnie raduje, w gronie osobistych Przyjaciół, zapewniając równocześnie podstawowy byt sobie i swoim bliskim. Odrzucam przy tym klasyczne rozumienie CSR jako wizji biznesu, który jest wrażliwy społecznie obok swoich podstawowych funkcji. Chce spróbować biznesu, którego istotą i podstawową funkcją jest wrażliwość społeczna, a zarabianie pieniędzy jedynie jej towarzyszy. Wiem, że wygłosiłem tu kilka istotnych herezji, ale wizja bycia apostatą biznesu i tradycyjnej wizji sektora społecznego, bardzo mi odpowiada. Przynajmniej na tym etapie mojego życia.
Trzy idee, które determinują moje myślenie o tym czym powinien się zajmować VIGARAT to:
- Idea edukacji permanentnej, będącej najważniejszym narzędziem zmiany społecznej. Szczególnie jest mi bliska idea edukacji zaangażowanej nawiązującej do edukacji mistrzowskiej, gdzie uczą ci którzy swoją wiedzę oparli o osobistej doświadczenie i dorobek. Edukacji, której nie jest wszystko jedno czego i kogo uczy, bo wie że wiedza w czystej postaci nie jest ani zła ani dobra, i pamięta że edukator w jakiejś części ponosi etyczną odpowiedzialność także za to co jego „uczniowie” z tą wiedzą zrobią.
- Idea open access (OA) czyli otwartego dostępu do dóbr kultury, wiedzy i zasobów edukacyjnych.
- Idea organizowania dialogu i współpracy kultury tradycyjnej z sektorem społecznym oraz tzw. Trzecią Kulturą. Wspólnotowe wytwarzanie wiedzy i rozwiązywanie problemów przez ludzi o różnych specjalnościach zawodowych i wywodzących swoje wizje świata z nauk humanistycznych, przyrodniczych, ścisłych oraz świata sztuki.
Te wielkie idee chciałbym przekuwać w VIGARAT na proste działania, które można by nazwać memem zmiany społecznej. Memy te tworzyć, powielać je i konstruować z nich bardziej złożone innowacyjne struktury. Bez aspiracji zbawiania świata, ale z chęcią osiągania choćby minimalnych, realnych rezultatów rozwojowych.
Będą to zarówno różnorodne sytuacje edukacyjne, aktywność w internecie i wykorzystanie szeroko rozumianych IT, akty partnerskiej współpracy, działalność wydawnicza i popularyzatorska, działalność naukowo-badawcza itp.
Na początku tego roku, testowałem w tej sprawie, podejście „biznesu sieciowego” składającego się z małych komityw opartych o przyjaźń, zaufanie i fascynacje osób, które je zawiązują. Pierwsze próby są tak zachęcające, że postanowiłem je z dniem 7 października 2019 roku, przypieczętować zmianami we wpisie do ewidencji gospodarczej i modelu podatkowym. Zapewne wrócę także do tego przed czym uciekałem przez ostatnich 12 lat – zarządzaniem niewielkim personelem. Ale to już czas pokaże.
Póki co ZAPRASZAM SERDECZNIE Wszystkich Krewnych i Znajomych Królika do rozważenia czy moje podejście Wam się podoba i jesteście mi skłonni udzielić kredytu zaufania? Jeśli tak – czekam na wasze sugestie, propozycje i pomysły wspólnej pracy. Nie zamierzam Was zapewniać o czekających sukcesach – na te musimy zapracować wspólnie. To co mogę Wam obiecać to: Vita! Gaudium! Ratio! Bo o życie, radość i rozum w tym co będziemy rozbić – zadbam osobiście! 🙂
Jacek Gralczyk
PS. Zmiany zmianami, ale pewnych rzeczy trzymać się zamierzam niezmiennie:
Rozwiń proszę koncepcję tych memów. Bo czy to nie jest tak, że mem bardzo spłaszcza i nie bardzo pomaga w rzeczowej dyskusji?
Przepraszam za opóźnienie w reakcji na twój komentarz… Życie i przenosiny na inny serwer. 😉
A co do twojego pytania – nie miałem na myśli potocznego/internetowego znaczenia słowa „mem”. tylko pojęcia z obszary memetyki. Nie sądzę żeby tak rozumiany mem cokolwiek spłaszczał.