Jest utrwalone w kulturze Polaków powiedzonko: „To nie jest rozmowa na telefon”. Pytałem różnych ludzi, co to oznacza, i wyszło na to, że głównie chodzi o machloje finansowe i strach przed podsłuchem. Nikt nie mówił, że nie wolno o kulturze, życiu i śmierci, o pięknie i brzydocie…
Więc zachciało mi się bardzo porozmawiać z moimi znajomymi i przyjaciółmi o rzeczach naprawdę ważnych bez konieczności podróżowania na drugi koniec kraju. Nie wiem, czy to dobry pomysł, czy znowu nie pieprznąłem jak gołąb o parapet, ale chcę spróbować. Was proszę o opinię, czy warto to ciągnąć dalej? A pytam Was o to, bo chcę za zgodą moich rozmówców, dzielić się tymi rozmowami z Wami. Dlaczego? Bo pomiędzy mądrością ksiąg, a miałkością memu jest morze wiedzy i doświadczenia, które warto eksplorować w bardziej kameralnych gronach. Szczególnie, że pochodzi ona od ludzi, którzy są tuż obok i są tak często przez nas ignorowani.
A pierwsza okazja jest naprawdę bardzo mocna. Moja koleżanka-przyjaciółka zapadła bardzo poważnie na zdrowiu… i właściwie to jest też mało powiedziane. Zgodziła się podzielić swoimi refleksjami na temat rzeczy fundamentalnych, stojąc na rozdrożu, na którym nikt z nas nie chciałby stanąć dobrowolnie. Ani ja, ani Agnieszka nie wiemy, co dalej z tym robić. Jesteśmy otwarci na pomysły tematów i sposobu wykorzystania tych rozmów. Piszcie o swoich sugestiach tutaj lub w bezpośredniej korespondencji ze mną.
A teraz zapraszam na pierwszą rozmowę na telefon.
Naszych wspólnych znajomych, którzy zorientują się o kogo chodzi proszę o uszanowanie incognito mojej rozmówczyni.
Jesteście cudowni.