Diariusz Cebuli odc. 2

„13.12.

W poniedzialek byl P. na konsultacji, a z powodu ogolnego „tumiwisizmu” N. i B. postanowily wziac sprawy w swoje rece i udaly sie do P. na dyzur. W tym czasie J. zostal ze mna. Rozmawialismy o planach na przyszly tydzien. I znowu lapy zaczely mi latac. J. staral sie mnie uspokoic. Prawie mu sie udalo.

     Dziewczyny dowiedzialy sie, ze aby moc cokolwiek leczyc, najpierw trzeba to zdiagnozowac. Sprawa tak oczywista,ze nie ma co nad tym debatowac.  P. stara sie w tej chwili zalatwic rtg na poniedzialek – wtorek.

    Nie powiem, troche mi ulzylo. Choc z drugiej strony… A tam, szkoda gadac.

14.12.

     Fabryka szydelkowych aniolkow idzie pelna para. N. wziela na siebie caly ciezar, zwiazany z ich krochmaleniem, pakowaniem, a nawet rozprowadzaniem. Dzielna dziewczynka! B. z kolei opracowuje sposoby pakowania gwiazdek. Tak wiec nastroj swiateczny trwa.

     Dowiedzialam sie, ze z chwila, gdy J. zabral kilka aniolkow, dzwoneczkow i gwiazdek do pracy, tam „biznes” przejela pracujaca z nim A. i rozprowadzila niemal wszystko od reki. A – teoretycznie przynajmniej – mialy byc sprzedane podczas jutrzejszego swiatecznego jarmarku.

     I tylko zastanawiam sie: dlaczego pieniadze laduja u mnie? A moze nie nalezy tego 'rozgryzac’ i pozostawic sprawy wlasnemu biegowi?

15.12.

     W sobote na oddziale pelny luz: nie ma obchodu, czesc osob wyglada wizyt znajomych i rodziny, a jeszcze inni probuja odrobic roznego rodzaju zaleglosci, zarowno te w kontaktach towarzyskich, lekturze lub spaniu.

     Mialam dzisiaj lekkie zalamanie. Natlok mysli wrecz obezwladnial. Wszelkie proby rozmowy, czynione przez innych, odbieralam irracjonalnie wrecz jako wlazenie z butami w moje zycie. Poszlam za sciane do chlopakow, zeby sie troche uspokoic. Pomalu odreagowalam. Na szczescie oni nie pytali o nic i pozwolili mi po prostu posiedziec.

     Przykro mi bylo w chwili, gdy okazalo sie, ze nie moge rozmawiac z B. i poprosilam Ja, zeby poszla. A przeciez ma Babcie w szpitalu na chirurgii i zamiast do Niej, najpierw przyszla do mnie. Jak Ja przepraszac?

     Wieczorem zostalam zaproszona przez J., zone M., ktory wlasnie lezy za sciana, na drozdzowki z serem. Oczywiscie wlasnego wypieku. Pomimo tego, ze byly swiezutkie i naprawde przepyszne po tym, co dzialo sie wczesniej, bylam w stanie zmeczyc tylko jedna. Umowilismy sie, ze skonczymy je jutro podczas sniadania.

     Juz w czasie wizyty B. rece zaczely mi latac. Troszke uspokoilam sie u chlopakow, jednak podczas wyzej wspomnianej uczty, znowu zaczely latac kazda sobie. Bylo mi wstyd J., bo przeciez nie bede wszystkim opowiadala swojego zyciorysu. Wiem, ze troche glupio to brzmi w momencie, gdy tyle zwierzen juz meliscie okazje przeczytac. Jednak zupelnie inaczej wyglada to, kiedy rozmawiamy z kims twarza w twarz.

      Podczas wieczornego rozdawania lekow dowiedzialam sie, ze na ukonczeniu jest dostarczony przeze mnie jeden z dwoch, ktore biore, lekow przeciwpadaczkowych. Przyjelam informacje do wiadomosci liczac sie z tym, ze bede musiala w przyszlym tygodniu go wykupic i dostrczyc. Ech, zycie…

     Okolo 21. lapy tak juz mi lataly, jakby zyly wlasnym zyciem. Przy tym zaczal mi dretwiec jezyk i robic sie ciemno przed oczami. Szybko, pod jakims blahym pretekstem, przeprosilam chlopakow i J. i w te pedy udalam sie do pielegniarek. Uslyszalam: „Ojej, to trzeba zapytac lekarza. W tej chwili pani doktor dzwoni. Jak przyjdzie to powiemy i pania poprosimy”. Postalam sobie na korytarzu, mialam okazje porozmawiac z kilkoma osobami, wejsc do lazienki. W miedzyczasie wprawdzie wrocila lekarka, ale stojac ponownie na korytarzu, uslyszalam jedynie smiechy, dochodzace z pokoju socjalnego. W ktoryms momencie wyszla jedna z pielegniarek i widzac mnie powieziala, zebym weszla i porozmawiala z lekarka. Coz, weszlam. Opowiedzialam, co sie dzieje. Pani doktor spytala, co moglo „to” spowodowac. Odpowiedzialam po prostu, ze choruje na epi. Zadna z siostr nie odezwala sie nawet slowem. Zaordynowano mi jakis zastrzyk. O 22., kiedy roznoszono leki nasenne, zapytano mnie, czy juz przeszlo. O kurcze, brak mi slow i coraz czesciej czuje sie po prostu lekcewazona i bezsilna. A moze sie czepiam? Albo jestem juz zbyt zdrowa. Bo poirytowana i bardziej zdolowana to na pewno duzo bardziej, niz na poczatku.

16.12.

     Niedziela. Nic sie nie dzieje. O, przepraszam. To bylby za duzy skrot.

     Rano, wbrew wczorajszym zapewnieniom okazalo sie, ze nie dostane jednego z lekow, bo… moje sie skonczyly. Coz, przyjelam fakt do wiadomosci. Postanowilam pojsc do lekarza dyzurnego (akurat byl „moj”) i poprosic o wypisanie recepty. Okazalo sie jednak, ze nie jest to mozliwe, bo… przebywam w szpitalu. Co wiecej: zebym miala lek wystarczy, zeby siostra oddzialowa przyniosla go ze szpitalnej apteki. Poinformowalam go, ze niestety, juz rano go nie dostalam. To chyba podzialalo. Poki co lekarz znalazl w dyzurce lek zastepczy. Ten sam dostalam oczywiscie wieczorem.

     Probuje odreagowac robiac aniolki i sluchajac muzyki lub przenosze sie w swiat ksiazek

     Mialam dwie wizyty: byl M. i A. oraz B. Pogadalismy o wszystkim i o niczym. Coz, mile sa takie odwiedziny. I niby czlowiekowi na nich nie zalezy (bo o czym tu gadac, o sobie nagrac na magnetofon, zeby tyle razy nie powtarzac, czy co? Az tak wiele sie przeciez nie zmienia), ale kazdy jednak ich oczekuje. Co wiecej: bylam swiadkiem kilku zalaman z powodu braku odwiedzin a nawet zwyklej rozmowy telefonicznej.

     Wieczorem mialysmy rozmowe z Babcia, lezaca z nami na sali. Po prostu caly czas myje sie przy zlewie, wykorzystujac do tego chusteczke do nosa. Probowalysmy tlumaczyc Jej, ze nie nalezy myc tylka tam, gdzie zmywa sie talerze. Zobaczymy, czy to poskutkuje.”

+1
0
+1
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *