Wczoraj świętowaliśmy stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości. Miałem coś z tej okazji napisać, zobowiązałem się nawet do tego wobec moich przyjaciół. Nie dałem rady. Nie znalazłem w sobie niczego mądrego i budującego, co mogłoby podkreślić charakter tego święta. Nie znalazłem też nikogo, do kogo chciałbym te słowa skierować. Nie chciałem wreszcie psuć świętowania tym, którzy we wczorajszej rocznicy odnajdowali dumę, radość i nadzieję.
Dzisiaj, gdy race zgasły, a świąteczne konfetti opadło, chcę Wam napisać, czym witam nadchodzące stulecie, i o tym, co zamierzałem napisać, a sensu w tym nie znalazłem.
Chciałem napisać za Norwidem, że „Ojczyzna – to wielki zbiorowy obowiązek”. Ale przecież mało kto chce się z tego obowiązku wywiązywać. Nie posadzilśmy na stulecie stu lasów, nie zbudowaliśmy stu bibliotek, nie otwarliśmy nowego Uniwersytetu Stulecia. Poszliśmy po linii najmniejszego oporu: nasz wielki zbiorowy obowiązek spełniliśmy chodząc na marszach, biegając na biegach, składając kwiaty pod pomnikami… albo siedząc przed telewizorem, gdzie to wszystko mogliśmy sobie obejrzeć. Po wielkim Święcie Niepodległości zostanie w internecie kilka filmików o niczym. Nie zostanie symfonia, wielki film, piękna książka, wielki park, czy choćby kopiec usypany rękami obywateli.
Chciałem napisać Słonimskim „Ojczyzna moja wolna, wolna… Więc zrzucam z ramion płaszcz Konrada”, ale jak to napisać, skoro po raz kolejny ten płaszcz wyciągamy, uważając, że nic nam tak dobrze nie robi, jak megalomański mesjanizm wobec reszty świata, a przede wszystkim Europy, która bez nas nie potrafiłaby jeść nożem i widelcem?
Chciałem zawołać Janem Pawłem II „Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. (…) Każdy z was znajduje też w życiu jakieś swoje Westerplatte. Jakiś wymiar zadań, które trzeba podjąć i wypełnić. Jakąś słuszną sprawę, o którą nie można nie walczyć. Jakiś obowiązek, powinność, od której nie można się uchylić. Nie można zdezerterować. Wreszcie – jakiś porządek prawd i wartości, które trzeba tak jak to Westerplatte, w sobie i wokół siebie. Tak, obronić – dla siebie i dla innych.” Ale jak tak wołać w Polsce, gdzie patriotyczny obowiązek wypełnia się przez tatuaż znaku Polski Walczącej na łydce?
A nawet gdybym znalazł właściwe słowa i powszechnie szanowane polskie autorytety (co jest niemożliwością, bo opluliśmy już wszystkie!), to do kogo to pisać? Do walczących plemion, które nie patrząc na napisane słowa, sprawdzą mnie najpierw pod kontem poprawności politycznej? Do moich przyjaciół, którzy i tak to wiedzą? Do moich oponentów, którzy kwestionują cały świat moich wartości, odmawiając mi patriotyzmu i miana Polaka? To może chociaż, z obywatelskiego obowiązku, do tych, którzy są teraz twarzą Polski?
I to ostatnie pytanie stało się dla mnie wczoraj kluczowe, bo musiałem rozstrzygnąć KTO JEST TWARZĄ POLSKI A.D. 2018? KTO JEST TWARZĄ JEJ SETNYCH URODZIN?
Tych kilku Ojców Niepodległości, z których powszechnie kojarzymy jedynie Piłsudskiego? Dawni bohaterowie walk dożywający swoich dni? Kler z tylnego siedzenia kierujący Polską? Władza, która musi negocjować z kibolami prawo do godnych obchodów 11 listopada? Może opozycja bez pomysłów na siebie i Polskę? Świat kultury i inteligencja, która nie potrafi wytworzyć liczących się ośrodków opiniotwórczych i która oddała rząd dusz serialom? A może środowiska narodowo socjalistyczne tak sprawnie organizujące odpalanie rac? A może…
Wiecie co mnie przeraziło? Że to wszytko są papierowe tygrysy, które prężą muskułki w swoich bańkach socjologicznych – sami dla siebie. I wtedy zobaczyłem Polskę, tę, która albo w ogóle odmawia udziału w życiu wspólnoty, albo gdy to czyni, to z radosnym przeświadczeniem, że chodzi o bekę z rzeczywistości.
Bo twarz Polski teraz to Siostry Godlewskie! I WSZYSCY o ich względy zabiegają!
Do hymnu!
+1
+1