Nie warto rozmawiać…

… a przynajmniej nie zawsze, nie z każdym i nie na każdy temat. Osobiście jestem człowiekiem dialogu, no może ściślej ujmując  gorących dyskusji, ale ścieranie się racji i poglądów zawsze mnie rozwija i jest dla mnie jedną z ważniejszych  wartości w relacjach z innymi ludźmi.
     Rozmowa, dialog jest jedną z form aktywności człowieka. Aby się w nią angażować wszystkie strony dialogu muszą:
  • dostrzegać i akceptować wspólny sens/cel takiego wysiłku
  • mieć poczucie wpływu na jego reguły
  • mieć kompetencje do zabierania głosu
  • każdy z uczestnictwa w dialogu musi odnosić „osobiste korzyści”.
     To o czym piszę to doskonale znany, moim przyjaciołom-animatorom, ogólny model zaangażowania. Wyjaśnia on dlaczego osobiście postanowiłem w obecnym czasie powściągnąć swoje pasje polemiczne.
  1. Nie widzę sensu i celu wielu dyskusji. Po pierwsze dlatego, że nie są dyskusjami bo do tego trzeba słuchać drugiej strony. A ja nie lubię gadać do ściany. Po drugie dlatego, że oficjalnie deklarowane cele „dialogu” uważam za oszukańcze. Są zbyt często prostym zabiegiem manipulacyjnym mającym wpływać na „ocieplenie wizerunku” którejś ze stron. A ja nie lubię być wykorzystywany jako listek figowy zakrywający nagość naszej narodowej „kultury dialogu”.
  2. Nie mam absolutnie poczucia wpływu na to co się dzieje w przestrzeni dialogu społecznego. Nie mam mocy wyznaczania standardów komunikacji, nie mogę się zabezpieczyć przed wykorzystaniem mojej obywatelskiej dobrej woli porozumienia, likwidowane są mechanizmy, chroniące moją wolność osobistą… Powoli w przestrzeni społecznej kulturowy i cywilizacyjny dorobek ostatnich dziesięcioleci jest zastępowany prymitywną pałą propagandy. Po wszystkich stronach sporu istnieje przyzwolenie dla przekraczania wszelkich norm przyzwoitości. Kłamstwo stało się uznanym elementem taktyki w imię osiągania celów politycznych czy środowiskowych. Reguł nie ma, więc nie ma na co wpływać!
  3. Zasada dominacji „poglądu” nad „prawdą” uczyniła z dialogu kabaret. Słowa i pojęcia tracą swoje naturalne znaczenia i mocą „suwerena” można nimi dowolnie kuglować. W świecie gdzie możliwe jest za chwilę nazwanie pedofila pedagogiem bo kocha dzieci, albo nazwanie krowy stołem bo ma cztery nogi, dyskusja staje się popisami błazeńskiej sofistyki. Dlaczego „wyrok” staje się „opinią”? Nie dlatego że tak jest, tylko dlatego że tak UWAŻAM! Nie wiedza decyduje o autorytecie, tylko bezmiar bezczelności i wytarte czoło pozwalające głosić każdą głupotę, bo a nuż „ciemny lud to kupi”. Jestem wygadany, staram się być oczytany w kilku dziedzinach, ale nie mam kompetencji etycznych pozwalających mi brać w tych „rozmowach” udział, bez poczucia utraty własnej godności… a przynajmniej poczucia dobrego smaku.
  4. A osobista „nagroda”? Rosjanie, o takich jakie mogą mnie spotkać w tym względzie, mawiają:  „Jak tygrysa j…ć – przykrość pewna, a przyjemność wątpliwa”.
          Co zatem robić? Ja zamierzam się skupić na dialogu z osobami i w sprawach, które w danym momencie ich OSOBIŚCIE dotyczą. Nie rozmawiam np. z osobami bezdzietnymi o wychowaniu dzieci, z mężczyznami o aborcji, z niewierzącymi o religii, z małolatami o historycznych wyborach innych itd. Z moich obserwacji wynika, że osobiste doświadczenie uczy pokory i powściągliwości. Nawet skrajny patriotyczno-katolicki nacjonalista, wymięka gdy córka przyprowadza mu do domu emigranckiego „zięcia”, z którym dodatkowo jest w ciąży. Odpowiedzialność BEZPOŚREDNIA (najlepiej finansowa, prawna i moralna) jest najlepszym filtrem poglądów. „Tyle o sobie wiemy na ile nas sprawdzono.” I ze „sprawdzonymi” lub „sprawdzanymi” zawsze, wszędzie i na temat ich „sprawdzianów” –  WARTO ROZMAWIAĆ!
+1
0
+1
0

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *