Diariusz Cebuli odc. 1

    „Wlasnie otrzymalam smiesznego pada. Postanowilam na nim na bieaco kontynuowac moje „mysli malo czesane”. Niestety, sprzet ten nie posiada polskiej klawiatury, dlatego tekst przypomina troszke sms-y. Przepraszam wiec za to, ze musicie sie meczyc, ale moze dzieki temu moja bazgranina bedzie bardziej prawdziwa?

11.12.

     Niestety, dzisiaj przeswietlenia nie bylo, bo… lekarz nie wypisal zlecenia. Cala sytuacja przypomina cyrk. I wlasciwie nalezaloby wezwac pogotowie, a jeszcze lepiej wziac przepustke na kilka godzin i pasc na chodnik, zwijajac sie jak slimak. Istnieje wowczas spore prawdopodobienstwo, ze jakas dobra dusza wezwie karetke. A wtedy od reki zrobia wszystkie badania. Tylko trzeba pamietac, zeby taki numer odwalic do poludnia, bo pozniej w szpitalu… nie ma radiologow, ani specjalistow, ktorzy mogliby zrobic usg. Taki malutki horrorek.

     I wiecie co? Nie chce mi sie nawet pisac o radosniejszych chwilach tego dnia.

     Znowu w nocy M., kolezanka z pokoju, spedzila przy mnie troche czasu, bo wszystko mi latalo. Dodam tylko, ze dziewczyny, a w zczegolnosci M., pilnuja mnie na kazdym kroku: szukaja mnie w momencie, gdy na dluzej znikne im z oczu, niejako pelnia warte przed lazienka czy wc. Pielegniarki tez mnie chyba kochaja, bo nie pozwalaja mi wychodzic nawet do sklepiku. No, chyba ze jestem w obstawie co najmniej dwoch facetow. Z jednej strony to wkurzajace, ale ci mezczyzni…

12.12.

     Cyrk trwa dalej. Oczywiscie, na rtg nie mam co liczyc. Lekarz prowadzacy, kiedy poszlam do niego po obchodzie powiedzial mi, ze na tym oddziale nie robia przeswietlen zoladka i dwunastnicy. Najlepiej, zeby mnie przeniesc na chirurgie i tam zeby zrobili mi pelne badania. Oczywiscie, zeby takze mnie zdiagnozowali i wyleczyli. Pozniej moze moglabym wrocic na oddzial (oczywiscie z tym, ze nie na pewno).

J. i N., ktorzy odwiedzaja mnie regularnie niemal codziennie, kilka dni temu, po mojej nieudanej przepustce, postanowili szukac innych rozwiazan. Stwierdzili bowiem, ze ustalanie form i lekowania epi (dla nie wtajemniczonych – po prostu – padaczki) na pewno nie powinno odbywac sie na tym oddziale. I trudno bylo mi sie z tym stwierdzeniem nie zgodzic. Leczenie depresji to jedno, a padaczki – drugie. I na pewno sa od tego lepsi specjalisci. J. nawet szukal kontaktow i zaproponowal mi prywatna wizyte u jednego z nich. Na moje stwierdzenie, ze nie stac mnie na taki luksus, wzruszyl tylko ramionami. Po chwili powiedzial, ze na razie powodzi mu sie na tyle dobrze, zeby moc mi takie rozwiazanie zaproponowac.

     Nie powiem, zrobilo mi sie troche glupio. Wprawdzie znamy sie ponad 25 lat, ale niby dlaczego…

     „Chytry plan” przewiduje, ze w najblizszy wtorek wyjde na dwugodzinna przepustke i pojde na wizyte. Nie pozostalo mi nic innego, jak przystac na ta propozycje.

     W tak zwanym miedzyczasie zadzwonila G. i powiedziala, ze nasz wspolny znajomy takze od lat walczy z epi. Jest jednak prowadzony przez dobrego lekarza i najblizsza wizyte ma w styczniu. Jednoczesnie, gdy dowiedzial sie od G. o mojej sytuacji, obiecal zapytac sie, czy Profesor bylby sklonny mnie przyjac.

     Powiem szczerze: cala ta sytuacja troche mnie przerosla. Nie spodziewalam sie, ze tyle osob interesuje to, co sie ze mna dzieje. Jednak, optymistycznie rzecz ujmujac okazuje sie, ze stare lecz prawdziwe przyjaznie nigdy nie odchodza w zapomnienie. Jednoczesnie doszlam do wniosku, ze (wierzcie albo nie) duzo latwiej jest dawac, niz przyjmowac.

     Do tej pory przez wiele lat pracowalam na rzecz innych: prowadzilismy roznego rodzaju akcje (np. na rzecz ON czy powodzian), pracowalam z harcerzami, organizowalismy imprezy kulturalne. Przez trzy lata udalo mi sie nawet poprowadzic swoja mala firemke. I nagle zdrowie siadlo, a ja zrezygnowalm ze wszelkiej aktywnosci (a moze to zycie ze mnie zrezygnowalo?). Dotarlo do mnie ze tego, co robilam do tej pory z duzym zaangazowaniem, w tej chwili robic nie moge. I stalam sie zalezna od innych. Nie mialam pracy, przestalam wychodzic z domu, a przynajmniej sprawialo mi to duzy klopot i naprawde nie nalezalo do przyjemnosci. „Przy okazji” skonczyly sie wszelkie oszczednosci i zostala gola renta w wysokosci niecalych 500zl. Ale i o nia trzeba staczac boje z ZUS-em.

     Taka sytuacja trwala kilkanascie (kilkadziesiat?) miesiecy. Z czasem postanowilam skorzystac z pomocy specjalistow. Po raz pierwszy wyladowalam w szpitalu na oddziale nerwic. Stwierdzono wowczas silna depresje. Przebywalam tu trzy dlugie miesiace.

     Po wyjsciu wydawalo mi sie, ze moge gory przenosic, lecz tylko cialo caly czas mnie zawodzilo. Z czasem zaczelo byc coraz gorzej i ostatnim „rzutem na tasme”  postanowilam cos zmienic. Poddalam sie operacji popularnie (choc niezbyt prawdziwie) zwanej „zmniejszeniem zoladka”. Przez rok schudlam ponad 60 kilo. Tak, tak, to nie pomylka. Odzyskalam przynajmniej sprawnosc ruchowa. Jak mam Wam opowiedziec wrazenia z mojego pierwszego dlugiego, samodzielnego spaceru? Jesli macie troche wyobrazni zrozumiecie, ze jest to po prostu niemozliwe.

     Pozniej znowu zaczely sie problemy zdrowotne: nie moglam jesc ani pic. Poniewaz przy okazji badan kontrolnych wykryto u mnie gronkowca – przez szereg tygodni bylam leczona antybiotykami, lacznie z genamycyna w zastrzykach 2x dziennie. Niewatpliwie przyczynlo sie to do klopotow z jedzeniem. Sytuacja taka trwala niemal miesiac, az trzeba bylo mnie nawodnic. I tu, korzystajac z bliskosci szpitala oraz propozycji P., polozylam sie na chirurgie. Cala akcja miala trwac dwa dni. I trwala, jesli liczyc tylko ten oddzial. Niestety, okazalo sie, ze w moczu w dalszym ciagu sa bakterie. Urolog stwierdzil, ze mamy do czynienia z ropomoczem.

     Tak wiec drugiego dnia wyladowalam – dzieki P. – na nefrologii. Tam w dalszym ciagu „pojono” mnie koplowkami i (o dziwo) szybko i skutecznie zwalczono zarowno bakterie, jak i gronkowca. P. namowil mnie na rozmowe z psychiatra. W wyniku tej pogawedki po dziesieciu dniach znalazlam sie ponownie na oddziale nerwic. I znowu bylam tu przez trzy miesiace. Poniewaz mialam gastroskopie i „przy okazji” znaleziono duuuzo bakterii, postanowiono stan ten wyleczyc. I znowu: dzieki uporowi P. przeleczono mnie dwukrotnie i to nawet na oddziale, gdzie takiego leczenia sie nie stosuje.

     Zglosilam sie ze skierowanem dokladnie 6. czerwca, a wychodzilam we wrzesniu. Powiecie: piekne wakacje, nie ma co. Wprawdzie tez nie oczekiwalam takiego obrotu sprawy, ale w sumie bylam zadowolona. Pozbylam sie wszelkich bakterii  z gronkowcem na czele, zostalam porzadnie zdiagnozowana, zaczelam jesc. A przy okazji zyskalam lekarza w osobie P.

     Niestety, wolnoscia cieszylam sie tylko dwa tygodnie. Wrocilam na chirurgie z – jak to okreslil P. – rozleglym zapaleniem watroby. Zalecenie poszpitalne mowilo o koniecznosci zgloszenia sie za 2-3 tygodnie na wyciecie woreczka zolciowego. Ale i tego jakby bylo malo. Juz po tygodniu wyladowalam  na pogotowiu z silnym atakiem woreczka. Skad sie to wzielo, skoro do tej pory nie mialam zadnych dolegliwosci – nie wiem. Faktem natomiast jest, ze operacja byla przeprowadzona niemal w tryie pilnym. Operowal mnie P.

     Tuz przed diagnoza o zapaleniu watroby  ilosc napadow epi wzrosla drastycznie do 3, a nawet 4 w tygodniu. Atakiem m.in. przywitalam chirurgie.

     Zaczelam bac sie kazdgo nowego dnia. Bedac na kontroli juz po operacji podzielilam sie swoimi obawami z P. Wkrotce (minal tydzien? dwa?), po rozmowie z ordynatorem, znowu z depresja, znalazlam sie na nerwicach. I tu, dziesiec dni po przyjsciu, za namowa J., w swoje kolejne urodziny, rozpoczelam ta bazgranine.

    Wybaczcie ten dlugi wtret, ale do tej pory nie bylam gotowa na takie zwierzenia. Coz, moze kazdy z nas musi dojrzec do tego, zeby moc sie wygadac?

     Rozkleilam sie i trudno mi sie uspokoic.”

Ewa „Cebula” Rubaj

+1
0
+1
0

Jeden komentarz do “Diariusz Cebuli odc. 1”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *